Pobyt na Krecie był tak krótki, że niestety nie udało nam się zobaczyć wielu miejsc, które bym chciała, mam jednak nadzieję, że kiedyś uda nam się tam wybrać jeszcze raz. Wylądowaliśmy tam w środę, tydzień temu. Heraklion wydał mi się brzydki, jakby jeszcze nieskończony, a już zniszczony. Bo co za rozkosz konsumpcji czegokolwiek w tawernie urządzonej niezwykle przyjemnie, kiedy nad nią wznosi się piętro domu w stanie, nazwijmy to surowym otwartym? Na szczęście pobyt w tym największym mieście Krety ograniczył się do lotniska i transferu do hotelu. Potem droga do hotelu, piękne skaliste wybrzeże, a nad nim wiszą fabryki... Wtedy sobie pomyślałam, to ma być ta cudowna Kreta???
I nareszcie hotel, niezwykle malownicze miejsce, pięknie położony, bo nad samym morzem, mnóstwo niewielkich budynków połączonych ze sobą, przepiękna roślinność, urocze zakamarki pełne kwietnych kompozycji i niestety pustych już donic ceramicznych, bo niestety, koniec września to już i koniec okresu wegetacyjnego... Pozostało mi tylko wyobrazić sobie, jak pięknie musiało tam być w środku lata. Same pokoje skromne ale my nigdy nie oczekujemy zbyt wiele w tej kwestii, bo nie zamierzamy urlopu w nich spędzać. Jedzenie raczej monotonne, następnym razem zrezygnujemy z opcji wyżywienia, bo ten mój grubasek pędzi potem z każdej wycieczki na godzinę wydawania posiłków :)))
Ponieważ dotarliśmy tutaj dopiero wieczorem, wypili kilka drinków w hotelowym barze i zasnęliśmy w naszym pokoiku bardzo szybko, co zresztą miało miejsce w każdy kolejny wieczór :) Na brak snu narzekać nie mogę :)
Pierwszego dnia leżakowaliśmy a potem wybraliśmy się na wieczorny spacer plażą do sąsiedniej miejscowości, bo w tej naszej niewiele się działo. Silny wiatr nam towarzyszący, mrok, błyski gdzieś na horyzoncie i cypelek, który z dala wyglądał tak jakby góra wyrastała po prostu z morza... Straszno mi było, dobrze że sama się na tę wyprawę nie wybrałam. Mieliśmy nadzieję na ładną kolacyjkę w przytulnej tawerence, których nie brakowało, tylko, że po dojściu tam miałam ochotę jedynie na szklankę świeżego soku. I powrót do łóżeczka. Tak więc chłopisko moje swój głód zaspokoiło małym gyroskiem i poczuło się zadowolone, mogliśmy wracać. Do niewielkiego rachunku podano nam po "30" ouzo (bardzo miły gest, w Polsce na taki bym nie liczyła), czyli grecką wódkę o smaku anyżkowym. Tak więc chluśniem, bo uśniem i wrócilismy do hotelu.
Piątek zwyczajnie przeleżeliśmy ponieważ prognozy nie były najlepsze (i sprawdziły się) i nie wiedzieliśmy ile jeszcze słońca Kreta nam podaruje w ciągu naszego krótkiego pobytu.
W sobotę wsiedliśmy do ciuchci i ze staruszkami pomknęliśmy nad jedyne na Krecie jezioro słodkowodne i wtedy właśnie zakochałam się w Krecie na amen!!!
Pierwszego dnia leżakowaliśmy a potem wybraliśmy się na wieczorny spacer plażą do sąsiedniej miejscowości, bo w tej naszej niewiele się działo. Silny wiatr nam towarzyszący, mrok, błyski gdzieś na horyzoncie i cypelek, który z dala wyglądał tak jakby góra wyrastała po prostu z morza... Straszno mi było, dobrze że sama się na tę wyprawę nie wybrałam. Mieliśmy nadzieję na ładną kolacyjkę w przytulnej tawerence, których nie brakowało, tylko, że po dojściu tam miałam ochotę jedynie na szklankę świeżego soku. I powrót do łóżeczka. Tak więc chłopisko moje swój głód zaspokoiło małym gyroskiem i poczuło się zadowolone, mogliśmy wracać. Do niewielkiego rachunku podano nam po "30" ouzo (bardzo miły gest, w Polsce na taki bym nie liczyła), czyli grecką wódkę o smaku anyżkowym. Tak więc chluśniem, bo uśniem i wrócilismy do hotelu.
Piątek zwyczajnie przeleżeliśmy ponieważ prognozy nie były najlepsze (i sprawdziły się) i nie wiedzieliśmy ile jeszcze słońca Kreta nam podaruje w ciągu naszego krótkiego pobytu.
W sobotę wsiedliśmy do ciuchci i ze staruszkami pomknęliśmy nad jedyne na Krecie jezioro słodkowodne i wtedy właśnie zakochałam się w Krecie na amen!!!
Legenda głosi, że kiedyś w miejscu jeziora Kournas istniała osada, której mieszkańcy żyli w grzechu. Bóg zesłał więc ulewne deszcze aby ukarać grzeszników. Miasteczko zostało zatopione a w jego miejsce powstało jezioro. Zginęli wszyscy z wyjątkiem pięknej córki pastora, którą Bóg ocalił ze względu na jej urodę i czystość. Opiekuje się ona teraz wszystkimi zwierzętami zamieszkującymi wody jeziora - żółwiami, złotymi rybkami i co tam jeszcze pływa, a czasami można ją spotkać myjącą swe piękne złote włosy... ;) Oczywiście był to wstęp zachęcający do wypożyczenia rowerów wodnych, dzięki którym można podziwiać bogactwo tego zakątka... Ale jak takiego pojazdu nie wypożyczyć, kiedy ma się przed oczyma wizję rybek, zółwi i innych żyjątek pływających w tej lazurowej wodzie? Oczywiście nic nie udało mi się zoczyć ale trochę sportu przynajmniej zażyliśmy :)
C.D.N.