Nie tylko na balkonie, bo właściwie w całym mieszkaniu, zachodzą niewielkie acz systematyczne zmiany mające na celu uczynienie go bardziej praktycznym i gotowym na przyjęcie nowego mieszkańca. Niektórych rzeczy musimy się pozbyć, bo zbędne, niewygodne lub niebezpieczne, innym, z którymi trudniej mi się rozstać, znaleźć nowe miejsce... Tak więc z balkonu zniknęły krzesła i stolik z zawijasozakrętasami, a zamiast nich pojawiła się ławeczka moja ulubiona. Teraz czas poświęcony lekturze na balkonie jest wydłużony, bo w tych poduchach łatwiej mi się rozsiąść niż na tamtych fikuśnych krzesłach. Ponieważ mąż mój stanowczo odmówił kolejnej podróży ze starymi żeliwnymi nogami na trasie Poznań - mój dom rodzinny (były już przewożone chyba ze cztery razy), maszynonogi muszą zostać, ale w mieszkaniu nie ma dla nich miejsca, więc przetaszczyłam je na balkon, zrobię sobie z nich stoliczek albo kwietnik. Przemeblowanie to nie jedyne zmiany na balkonie, niestety większość moich zeszłorocznych krzaczorów zimy nie przetrwała (nie mam ja ręki do ogrodnictwa, nie mam za grosz), przemarzły wszystkie róże, bluszcze i co tam jeszcze miałam, ostała się ino tuja z jałowcem w beczce. Trzeba pomyśleć nad kwieciem nowym w tym roku, może tym razem lepiej mi pójdzie. Na razie pokazuję tę część, która się do pokazania w ogóle nadaje.