Sprawiliśmy sobie niedawno taki oto przemiły wiatraczek, aby swym powiewem orzeźwiał nas w upalne popołudnia i wieczory, a tu tymczasem nie ochłody nam potrzeba a ciepłego koca i herbatki. Herbatkę zaparzyłam, świece zapaliłam, żeby ocieplić szarawe światło wpadające przez okno i zanim zdążyłam zawinąć się w koc, oczom moim ukazały się słoneczne promyki nieśmiało przebijające przez olbrzymie cumulusy. I nie wiem teraz czy przenosić mój różowy kącik na balkon, czy pozostać na wygodnej kanapie, zapaść w wygodnych poduchach aby zatopić się w lekturze.
Zauważyłam ostatnio, że wolę dziewiętnastowieczne powieści od tych współczesnych. Te pierwsze bardziej mnie wciągają, sposób opisywania rzeczywistości wydaje mi się jakby delikatniejszy i pozbawiony tej ordynarności, jaką znajduję w opisie porodów, chwil intymnych i takich tam. U Sienkiewicza czy Reymonta kobiety wzdychają, płoną z miłości i z utęsknienia, mężczyźni całują je po rękach, wyrażając w ten sposób swoje dla nich uwielbienie, szczegóły pikantniejsze pozostawione są wyobraźni czytelnika. Współcześni bohaterowie po prostu uprawiają seks i tyle... No cóż, czasy się zmieniły, obyczaje też, to i książki inne się pisze...
P.S. Zanim skończyłam pisać tego posta niebo znów pokryło się chmurną powłoką, więc chyba zostanę na swojej kanapie...