Gdybym nawet miała pęknąć lub gdybym miała później biegać co kilka minut do toalety, lub choćby groziło to nie wiem czym jeszcze, nie potrafiłabym odmówić sobie, po prostu nie umiałabym oprzeć się pokusie pochłonięcia wręcz czereśni w każdej ilości. Zjadam te owoce w zastraszającym tempie, co do jednego, czasami tak szybko, że nie zdążę chłopa zapytać czy on sam nie miałby ochoty się poczęstować... Przykro mu wtedy, a ja zżerana wyrzutami sumienia obiecuję sobie następnym razem zostawić choć kilka sztuk, bądź też zaproponować wspólną konsumpcję. I tak znikają kilogramy czereśni, zostają tylko pestki i ogonki, a brzuchy pełne i zadowolone...