Bo po pierwsze: uwielbiam papierówki, ale tylko te jeszcze twarde sztuki, dojrzałe jabłuszka są już jakieś takie mdłe w smaku... Zjadam właśnie bez opamiętania... Ich smak przypomina mi okres wakacyjny spędzany u babci na wsi, kiedy to buszowałam po sadzie i nie zważając na pokrzywy po pas, zjadałam owoc za owocem, wytarty tylko w rękaw lub nogawkę...
Po drugie: zakochałam się w rafii. Kupiłam jakiś czas temu całe zawiniątko tego cudu i od tamtej pory niemal wszystko nią dekoruję, kwiaty, świeczki i buteleczki z kosmetykami. Wtedy nawet te najzwyklejsze opakowania wyglądają jakoś tak ładniej.
Po trzecie: po kilku miesiącach zmęczenia i ospałości przyszedł wreszcie czas ożywienia i energii, to się podobno nazywa syndrom wicia gniazda :) Wykorzystując tę moją potrzebę działania, przestawiania i urządzania, skończyłam szycie serii łazienkowej. Ostatecznie ostał mi się jeden uchwyt na papier toaletowy i dwa woreczki ozdobione koronką bawełnianą. Reszta poszła w świat...